Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przez Syberię, Afrykę, Anglię do Jarosławia. Przed wami historia Władysławy Kondrackiej

Kamil Jaworski
Kamil Jaworski
Wojenna tułaczka dla Władysławy rozpoczęła się, gdy miała 15 lat. Do Jarosławia powróciła po 7 latach w 1947 roku.
Wojenna tułaczka dla Władysławy rozpoczęła się, gdy miała 15 lat. Do Jarosławia powróciła po 7 latach w 1947 roku. Archiwum prywatne
Jako dziecko i nastolatka razem z rodziną przemierzyła tysiące kilometrów w ZSRR, Azji i Afryce, aby w 1944 roku trafić do Royal Air Force, czyli sił powietrznych Wielkiej Brytanii.

Zamieszkała w Jarosławiu 73 lata temu. Miała wtedy 22 lata, a za sobą tułaczkę po trzech kontynentach i służbę w polskich siłach zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Na wygnanie w głąb ZSRR i tułaczkę po Azji i Afryce ją i jej rodzinę wypędziła wojna. Dzisiaj Władysława Kondracka ma 95 lat. W czasie tułaczki straciła ojca, cierpiała głód, pracowała w nieludzkich warunkach. Każdego dnia bała się o swe życie, o los swych najbliższych.

- Nie chciałam i nie lubiłam do tego wracać. Syn przekonał mnie, że jednak warto tę historię opowiedzieć - przyznaje pani Władysława.

Zamarznięta rzeka niczym autostrada

Wojenna gehenna rodziny pani Władysławy zaczęła się lutym 1940 roku. Ona, jej rodzice i pięcioro rodzeństwa zostali zesłani w północne rejony ZSRR. Wcześniej mieszkali w kolonii Julianka w województwie tarnopolskim, dokąd przeprowadzili się z rodzinnego Przyszowa k. Stalowej Woli w ramach zagospodarowania ziem wschodnich. Celem wielotygodniowej podróży w głąb sowieckiej Rosji była mroźna Wierchniaja Tojma położona nieopodal Archangielska. Najpierw przez 3 tygodnie jechali pociągiem towarowym, potem przez kilkanaście dni podróżowali konnym transportem zamarzniętą rzeką Dwiną.

- Wydawało mi się, że jedziemy jakąś szeroką autostradą - wspomina pani Władysława. - Mieszkaliśmy w strasznych warunkach, praca była bardzo ciężka, cierpieliśmy głód.

Dla zniewolonych na Sybirze Polaków sytuacja zmieniła się po ataku Niemiec na ZSRR. Na mocy porozumienia między polskim rządem na uchodźstwie a rządem sowieckim więźniowie Gułagu zostali uwolnieni i na ich bazie miały powstać Polskie Siły Zbrojne w ZSRR. I tak wymęczeni katorgą na dalekiej północy Polacy ruszyli w koleją tułaczkę, tym razem na południe ZSRR, gdzie formowano polskie wojsko.

- Od Uralu, przez rzekę Lenę, aż po Bajkał wieźli nas kilka miesięcy. Ojciec zgłosił się do piątej dywizji gen. Andersa.

Gdy sytuacja na niemieckim froncie dla Sowietów nieco się poprawiła, ci zmienili swoje stanowisko wobec powstającej polskiej armii. Doszło do tarć, w efekcie zapadła decyzja, że sformowane już oddziały Armii Andersa zostaną ewakuowane do Iranu. Sowieci nie chcieli jednak wypuścić ludności cywilnej, która licznie towarzyszyła polskim oddziałom. Mieli plan, by zmusić ją do przyjęcia sowieckiego obywatelstwa.

Ojciec Władysławy służył w 14. pułku i gdy zapadła decyzja o ewakuacji, rodzina koniecznie chciała go odnaleźć. Gdy dotarli na stację kolejową w Taszkiencie, zabrano ich i uwięziono w kołchozie. Na szczęście udało im się uciec. Błądzili kilka dni, aż dotarli do stacji kolejowej, z której odjeżdżał pociąg do Dżalalabadu. Ludności cywilnej jednak do pociągu w tamtym kierunku nie wpuszczano. - Pamiętam młodą, energiczną kobietę, chyba żonę kapitana, która też chciała jechać w tamtym kierunku. Zawołała do mojej mamy: „idziemy!”. Przedzierając się przez zarośla, znalazły dziurę w ogrodzeniu, doszły do pociągu i uprosiły żołnierza, żeby nas przepuścił. Dojechaliśmy do Dżalalabadu, gdzie dostaliśmy się do wojskowego transportu i zawieziono nas do Błagomieszczanki pod same Himalaje. Tam dowiedzieliśmy się, że nasz tato nie żyje. Cały 14. pułk został otruty... Żołnierze zjedli zatrute ryby - wspomina pani Władysława.

Z Błagomieszczanki w jej pamięci zachowały się potężne Himalaje, woda, która biła o skały z wielką siłą i ogromna pustynia, na której nie rosła ani jedna roślina.

Spod Himalajów do gorącej Afryki

Wędrówka 17-letniej Władysławy, jej rodzeństwa i mamy nie miała końca. Był rok 1942. Dotarli do stolicy Iranu - Teheranu, stamtąd wyjechali do Karaczi w Pakistanie. W Teheranie rodzina Władysławy dostała wizę do Ugandy. W Afryce najpierw trafili do Mombasy. Po drodze odbyli dwutygodniową podróż Nilem. W Masindi w Ugandzie zatrzymali się na dłużej.

- Mieszkaliśmy w szałasach. Pamiętam te dziwne dla nas stroje miejscowych. Zarówno kobiety jak i mężczyźni przepasani byli tylko sznureczkami. Nasze panie otworzyły tam szkoły. Moje siostry chodziły do nich dłużej niż ja. Miałam problemy, żeby wychodzić na słońce, bo w ZSRR odmroziłam całą głowę - opowiada pani Władysława.

Na jej losy wpływ miał przyjazd polskiego oficera, kapitana lotnictwa, który do Afryki dotarł z Anglii, by rekrutować do wojska. Młodzi mężczyźni i młode kobiety chętnie garnęli w żołnierskie szeregi, zapisała się i ona. Tak trafiła do WAAF, czyli pomocniczej lotniczej służby kobiet w Royal Air Force. Jednak żeby dostać się do objętej konfliktem zbrojnym Europy, trzeba było opłynąć całą Afrykę. Z Mombasy dotarli do Durbanu w RPA, gdzie wsiedli na pokład ogromnego okrętu. Przybył z Indii, które wtedy były brytyjską kolonią.

- Na pokładzie były tysiące nieumundurowanych indyjskich wojowników, którzy mieli dostać się do Anglii. Byli też jeńcy wojenni. Okręt miał 7 pokładów, 240 m długości i 50 m szerokości. Kiedy wpłynął do portu, wydawało mi się, że to wielki budynek- wspomina.

W Royal Air Force

W Anglii znalazła się w 1944 roku. Miała 19 lat. Służbę w RAF odbywała w mieście Hucknall. Pracowała przy obsłudze bombowego Dywizjonu 300. Służyła w naziemnej obsłudze zwanej w Polsce WAFF-kami (Women`s Auxiliary Air Force).

- Najpierw przeszłam przyspieszony kurs języka. Dobrym zwyczajem było to, że Polka pracowała w parze z Angielką, dzięki temu było nam łatwiej w komunikacji - wspomina.

Służbę w RAF pani Władysława zapamiętała na całe życie także z innego powodu. To właśnie tam poznała swojego przyszłego męża, plutonowego Stanisława Kondrackiego, pochodzącego z Kresów. Tuż po wojnie w 1946 r. w Anglii urodził się im syn Ryszard.

- Koniec wojny zastał mnie w bazie lotniczej - opowiada weteranka. - Mieliśmy kilka możliwości. Mogliśmy jechać do USA, do Australii. Wróciliśmy jednak do Polski, bo mój mąż dowiedział się, że w Jarosławiu są jego rodzice. Dotarliśmy do Gdańska w 1947 roku z jedną małą walizeczką i dzieckiem na rękach. Ówczesne polskie służby były bardzo podejrzliwe wobec powracających z kapitalistycznego kraju. W Jarosławiu długo nie mogłam znaleźć pracy. Próbowałam w fabryce wstążek i wielu innych miejscach. Mąż także miał sporo kłopotów ze Służbą Bezpieczeństwa. Zostałam tutaj jednak do dziś.

Władysława Kondracka w 1991 r. została odznaczona przez prezydenta Lecha Wałęsę Krzyżem Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W 1992 r. została awansowana na stopień starszego sierżanta, w 2001 roku na stopień podporucznika. O jarosławskiej weterance szersza społeczność dowiedziała się dzięki działającej na Facebooku grupie „Historia i zagadki Jarosławia”. 9 czerwca 2019 roku, Władysława Kondracka otrzymała tytuł honorowej obywatelki Jarosławia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaroslaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto